„Na rauszu” (w oryginale „DRUK”) to komediodramat z którym utożsamić się może wielu z nas, szczególnie obywateli krajów takich jak Dania czy Polska, w których kultura picia alkoholu jest bardzo rozbudowana.
Film opowiada historię czterech nauczycieli szkoły średniej, którzy zainspirowani teorią norweskiego psychologa- Finna Skarderuda mówiącej, że człowiek rodzi się z za niskim poziomem alkoholu we krwi postanawiają wnieść w swoje monotonne życia stan stałego bycia pod jego wpływem. Film nie ocenia ich zachowania, nie buduje narracji mówiącej, że alkohol jest zły albo wręcz przeciwnie wspaniały. Pokazuje co wnosi on w życia bohaterów pozwalając widzowi na własną interpretację oraz bilans zysków i strat.
Thomas Vinterberg reżyser filmu stworzył „Na rauszu” po wielkiej tragedii jaka spotkała jego rodzinę. Stracił on dziewiętnastoletnią córkę w wypadku samochodowym. Dziewczyna miała zagrać w dziele ojca. Vinterberg odbierając liczne nagrody mówił, że „jedyną rzeczą która miała sens, była kontynuacja pracy i zrobienie tego filmu dla niej”. W napisach końcowych widzimy dedykację „Dla Idy”. Atmosfera w jakiej powstawał film być może wniosła do niego pewnego rodzaju wrażliwość jaką obraz za sobą niesie.
Również aktorstwo to niezwykle mocny punkt filmu, wspaniałemu Mikkelsenowi towarzyszą bardzo zdolni, lecz nieco mniej rozpoznawalni duńscy aktorzy. Zarówno Ci grający nauczycieli jak i uczniów spisali się wzorowo w swoich rolach.
Ciekawym aspektem na „Na rauszu” dla polskiego widza jest także przedstawiony w nim obraz szkoły i relacji na linii uczeń-nauczyciel. Jest to zupełnie odmienne od tego co znamy z naszych szkół. Zwracanie się do nauczycieli po imieniu, brak dystansu i bardziej koleżeńskie relacje to coś co zrobiło na mnie duże wrażenie podczas seansu.
„Na rauszu” to film który bawi, wzrusza, a ostatecznie skłania do refleksji. Świetne aktorstwo, prowadzenie historii a także muzyka, o której nie zdążyłam jeszcze wspomnieć (szczególnie utwór Scarlet pleasure „What a life” w ostatniej scenie, którą w całości kradnie Mikkelsen, WSPANIAŁA!!!) budują kompletną całość. Szkoda, że obraz nie liczył się w wyścigu oscarowym w innych kategoriach niż ta dla filmu międzynarodowego. Amerykanie mają jednak problem w docenianiu dzieł w innym języku niż ich rodzimy, o czym świadczy także fakt, że już planowany jest amerykański remake dzieła, co prawda z Leonardo Dicaprio w roli głównej, jednak ja polecam wybrać się do kina i zobaczyć oryginalną, duńską wersję „DRUK”. Nie wyjdziecie z kina zawiedzeni!